Ludzie są próżni. To nie wada, taka już ich natura. Nie ma co złorzeczyć trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości i basta. Właściwie próżność to nie wada. Powiem więcej to może być siła napędowa postępu. Jakiego postępu? Każdego. Pomyślcie tylko chwilę do czego zmusza nas próżność. Zmusza nas do tego abyśmy wyróżniali się z tej szarej masy miernot zwanej społeczeństwem. Prawda? Każdy człowiek co do zasady ma dwie ręce, dwie nogi, jedną głowę itd. i niestety nie wyróżnia się z tłumu. Można co prawda pozbawić się np: głowy i dzięki temu być rozpoznawalny ale to raczej metoda na krótką metę. Lepiej wyróżniać się w jakiś inny sposób np. wejść w posiadanie jakiegoś cennego i wyjątkowego przedmiotu. Wtedy będziemy mogli z za pleców usłyszeć zazdrosne szepty „zobacz to ten co…… „ i już nasze ego nie może pomieścić się w naszym skromnym ciele. Cudne uczucie, miodzio. Niestety zdobycie cennego i wyjątkowego przedmiotu nie jest gwarancją tego, że będziemy zauważalni. Co nam da posiadanie Koh-i-noora który spokojnie będzie leżał w sejfie? Nic! Trzeba go pokazywać ludziom coby ich zazdrość zżerała, trafiał ich przysłowiowy szlag i kapara opadała co krok. Można co prawda paradować z nim (Koh-i-noorem) po ulicy i z uśmiechem spoglądać jak ludziki przecierają ze zdumienia zaropiałe oczęta, rozdziawiają gęby lub dostają zawału serca na nasz widok (a właściwie na widok naszego cacuszka). Trzeba pamiętać jednak, że jakiś bystrzacha mógłby nam go odebrać zostawiając w zamian duży obrzęk na potylicy. Wiadomo coś za coś. Taki kamyk kosztuje co nieco i nie każdego stać na jego zakup. Istnieje co prawda mądrość ludowa która głosi: „kto głupi to kupi kto mądry to ukradnie” ale niestety koliduje ona lekko z pewnym punktem dekalogu. Ludzie jednak są pomysłowi i znaleźli sposób aby zaspokoić swoja próżność. Jak? Oczywiście już się domyśliliście wystarczy zostać posiadaczem POJAZDU. Wiadomo, że nie może to być zwykły pojazd bo co jest niezwykłego w zwykłym pojeździe? Musi to być pojazd wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, taki o którym ludziki będą opowiadali najlepiej przez długie zimowe wieczory jeszcze swoim wnusiom. Kto chciałby słuchać opowieści o tym, że: widziałem dzisiaj jak XYZ w postrzępionym waciaku targał na taczce kupę gruzu, pewnie nikt, ale: dzisiaj śmignął obok mnie XYZ wypasioną taczką ze spojlerem w kolorze yellow-bahama metalic, na 16 calowym naleśniku. To brzmi już lepiej.
No tak, typowy pojazd = żaden prestiż,
nietypowy pojazd = typowy pojazd+tuning = prestiż.
Genialne w swej prostocie nieprawdaż? Żeby być KIMŚ trzeba mieć nietypowy (czytaj tuningowany) pojazd. Co do tego wszyscy są zgodni. Niestety tylko do tego miejsca są zgodni bo dalej to nie jest już tak prosto. Jedna frakcja Tuningowców uważa, że pojazd musi wyglądać, druga zaś, że pojazd musi mieć nieprzeciętne właściwości użytkowe (czytaj jezdne). Efektem pierwszej opcji są wszelkiego typu spojlery, płetwy rekina, alufelgi, wypasione xenony i inne szpeje, oczywiście zbędne. W wersji rowerowej wiadomo że takich bajerów nie ma i już. Hola hola może jednak coś się znajdzie. Poszukajmy: kierunkowskazy + światła stop, podwójne lusterka, amortyzowane sztyce, żelowe wkładki na siodełko, dzwoneczki z kompasem, licznik rowerowy min 33 1/3 funkcji, koraliki na szprychy, pełne koła do MBT lub koła alufelgi itp. Prawdziwi tuningowcy optyczni potrafią zrobić jeszcze więcej np. kabinę do roweru. To nie pomyłka w naszym mieście czasami można coś takiego zobaczyć. Swego czasu widziałem nawet rower który miał regulowane mimośrodowo koła co powodowało, że na równej drodze rowerzysta falował jak statek na morzu, cudeńko. Frakcja druga (pomijam tutaj przypadki motomaniaków i skupiam się na cyklistach) dąży wszelkimi siłami do odchudzenia swego pojazdu. Można co prawda kupić gotowy rowerek o wadze 6kg ale powiedzmy to sobie szczerze, jaka to frajda wyjąć z kieszeni marne 28 tyś. zł i już. Zdecydowanie fajniej jest usunąć lakier z ramy i ją wypolerować, nawiercić obręcze kół, wymienić siodełko, wetknąć gdzie się da elementy węglowe lub tytanowe. W tym miejscu muszę się przyznać, że i ja uległem pokusie odchudzenia roweru. Zasługa w tym pewnego cyklisty o ksywie Wojtek który mnie pocieszył „nie martw sie jojas bez siodla tez mozna jeździć : ))” i pękniętej rury pod-siodłowej. Faktycznie po co ją naprawiać jak można wyrzucić siodełko, sztycę i już około 1 kg mniej. Absolutnie genialnie. Zaraz po co mi hamulce, przecież mam śmigać rowerkiem a nie wytracać prędkość. Hamulce won. Bagażnik i błotniki (na jaką hol… to komuś) won. Przerzutki won. Zostawiłem tylko patelnię 52 i tryb 11 bo jak śmigać to śmigać, niejako przy okazji skróciłem łańcuch (ostatecznie też kilka gramów). Zacząłem szukać węglowej kierownicy ale pomyślałem sobie: jaki cyklista nie umie jeździć bez trzymanki. Efekt kierownica won. Moje wysiłki zaczęły przynosić efekty co prawda do granicy 6 kg było jeszcze daleko czułem jednak, że zmierzam w dobrym kierunku. Widziałem kiedyś w TV jakieś występy cyrkowe, a tam z wyglądu niezbyt rozgarnięty facet jeździł na jednym kole. Kurcze pomyślałem taki niezbyt (z wyglądu) rozgarnięty koleś to potrafi to i ja się tego nauczę. Z uśmiechem zdemontowałem przednie koło z amorkiem. Mój rowerek wagą i funkcjonalnością zaczynał przypominać „wyczynową maszynę” czyli może nie rower ale pojazd kosmiczny prawie. I w tym właśnie miejscu chyba ociupinkę przesadziłem, bo zamiast wyrzucić koszyk na bidon to wykręciłem suport, patelnię i pedały, przecież mogę bezpośrednio odpychać się nogami od podłoża zamiast korzystać z przekładni łańcuchowej która ma przecież jakieś opory i waży całkiem sporo. Niejako z rozpędu zdemontowałem tylne koło i to już raczej na pewno był błąd. Miałem ultralekki rowerek i jedyny problem z nim związany to opracowanie odpowiedniej techniki poruszania się tym cudem współczesnej myśli konstruktorskiej. Już byłem bliski opracowania nowatorskiej techniki poruszania się na super-rowerze i oczywiście wpisania się (niejako przy okazji) złotymi zgłoskami w rozwój kolarstwa, gdy pewien Zbój (z wyglądu) zabrał mi moje cudeńko i zniknął. Czarna rozpacz. Nalewka domowej roboty nie powiem dobra była ale ukojenia nie przyniosła, pewnie z powodu niewystarczającej ilości. Podobnie było z piwem. Byłem w totalnym dole. Nalewki niet, piwa niet, mojego cudeńka niet. Może jakbym komuś ryja oklepał toby mi pomogło psychicznie. Zacząłem rozglądać się za odpowiednim kandydatem. To nie było łatwe zadanie. Wtem zatrzymał się na ulicy czarny samochód z przyciemnionymi szybami. I kto z niego wysiada? Tak tak nikt inny tylko porywacz mojego rowerka. No to teraz sobie pogadamy. Zdążyłem zrobić krok do przodu gdy otworzyły się drzwi z drugiej strony i pojawił się kolejny zbój (z wyglądu), co prawda mikry jakiś (pewnie mu Żona obiadu poskąpiła) i taki bardziej ślepawy, ale gębę miał wredną i spojrzenie paskudne. Stanąłem, nie bardzo wiedząc co robić, jakby nie było dwóch zbójów to 4 ręce i 4 nogi które mogą mi nakopać i ryja wymasować całkiem porządnie.
-30 zeta się należy - powiedział ten większy (Zbój z wyglądu) i wręczył mi moje cudeńko z którym coś było nie tak. Na moim rowerku ktoś empirycznie zobrazował dlaczego na spaw czasami mówi się że ktoś nasmarkał. Zapłaciłem okup i dotarło do mnie, że posiadanie wyjątkowej rzeczy może skutkować zwiększonym stresem. A dodatkowy stres jest mi potrzebny jak dziura w moście. Złożę rower tak jak był na początku, może uda mi się te szpetne smarki usunąć i niech waży te 6 kgx3 bo spokój jest najważniejszy. I pamiętajcie już żadnych tuningów, nigdy.