Rozpisałem się trochę na bikestats. Więc przykleiłem to i na forum.
Moje subiektywne wspomnienia z wyjazdu:
Na miejscu spotkania na Pl. Bema stawiło się nas 5: Adam, Marcin, Mirek, Michał i ja. Tuż po starcie chłopaki (głównie Mirek z Michałem) narzucili dość duże jak na nasze spotkania tępo. Dzień był piękny, słonko świeciło, a wiatr przez pierwszą połowę dystansu wiał w plecy, dlatego wyśmienicie mi ono odpowiadało. Szybko wysunąłem się na czoło, utrzymując prędkość ok 31-33 km/h. Nie wziąłem pod uwagę, że jadąc na szosówce jest mi dużo lżej niż chłopakom na trekkingach i góralach (chociaż Mirek trzymał tępo i raczej na zmęczonego nie wyglądał - wyćwikał się skubaniec na tych maratonach

). Koniec końców przeszliśmy na bardziej lajtową jazdę. Na czoło poszedł Adam. Do Zbójnej jechaliśmy spokojnym tempem. W lesie przed tą miejscowością trafił się dłuższy dość mocno oblodzony odcinek. Głównie ja i Michał mieliśmy nieco kłopotów. Szczęśliwie utrzymałem się w siodle, choć łatwo nie było

Obok jechał Mirek na swoich najwęższych oponach 3 calowych. Z mojej chybotliwej perspektywy szedł do przodu niczym ruski czołg. Adam z Marcinem jadąc z przodu nie wiem czy w ogóle na ten lód zwrócili uwagę.
Po dojechaniu do Zbójnej zrobiliśmy postój pod sklepem. Bardzo dobrze bo miałem dużą ochotę na strzelenie colki. Po jakim takim uzupełnieniu zapasów mogliśmy ruszać dalej. zastanawialiśmy się czy nie polecieć do Nowogrodu, ale fatalny dłuższy odcinek drogi między Zbójną a Nowogrodem skłonił nas do trzymania się pierwotnego planu.
Michał niestety zaczął mieć problemy z rowerem, a dokładnie z tylną piastą, co skutecznie uniemożliwiało mu szybszą jazdę.
Razem z Mirkiem gadając o rowerkach znaleźliśmy się nagle w "ucieczce"

. Ponieważ zdobyliśmy sporą przewagę postanowiliśmy to wykorzystać, ponieważ należymy do kategorii "starzy a głupi", postanowiliśmy się ukryć i przepuścić chłopaków by z ucieczki stać się pościgiem. Mocniej przycisnęliśmy na pedały by zdobyć więcej czasu. "Wypluwając flaki" rozglądaliśmy się za kryjówką

Nie było to proste. Wreszcie wykorzystaliśmy w naszym niecnym planie budynek mleczarni, doskonale maskujący m. in. moją odblaskową kurtkę. Wkrótce minął nas nieco pocięty peleton. Wyglądało na to, że admini trzymali stałe tępo natomiast Michał ruszył w pościg za nami. Nasz "genialny" plan powiódł się w 100%.
Spokojnie dojechaliśmy do Lelisa. Mirek z Michałem zabrali się do naprawy roweru w domu Mirka. Ja z Adamem i Marcinem czekaliśmy na skwerku. Chwile poszukiwaliśmy jakiejś ławki na słoneczku, a z jej braku ustawiliśmy się pod GOK-O -iem (cholera wie jak rozwinąć ten skrót). Miejsce nie było złe bo na słońcu. Skracając sobie oczekiwanie zieliśmy się różnymi "głupawkami" i niekoniecznie mądrymi rozmowami o których nie warto wspominać. Po (naszym zdaniem) dłuższym czasie powrócił Mirek z Michałem z prowizorycznie połatana piastą.
Pożegnaliśmy Mirka i ruszyliśmy w dalszą drogę do nieodległej już Ostrołęki.
Trochę wiało, a Michał oszczędzał piastę jak mógł tak więc wlekliśmy się w ślimaczym tempie podzieleni na dwa 2 osobowe zespoły. Pod Białobielą poczułem małe braki cukru w organizmie spowodowane wcześniejszymi sprincikami, aby się nie męczyć odwiedziłem sklep. Po natychmiastowej poprawie mogliśmy ruszać dalej.
Przed Ostrołęką jakiś baran próbował nas staranować, ale na szczęście miał dobre hamulce, chociaż ich pisk nie był zbyt przyjemny dla ucha szczególnie kogoś kto jedzie ostatni.
po dobrnięciu na Pl. Bema jeszcze chwile pogadaliśmy i do domu.
moim zdaniem był to naprawdę udany wypadzik, aż chce się następnego.