Bieganie to nic pożytecznego ani w sumie nawet przyjemnego. Skąd to wiem? To proste, z autopsji. Otóż zdarzyło mi się kiedyś (jakieś 30 lat temu), że zapragnąłem nabyć droga zakupu 4 butelki piwa, coby miło spędzić wieczór sobotni. Oczywiście oświecenie spłynęło na mnie tuż przed zamknięciem sklepu. Forsa w kieszeń torba i butelki na wymianę w rękę, cichobiegi na nogi i radośnie w podskokach z jęzorem na wierzchu grzeje po zaopatrzenie. Wpadam do sklepu w ostatniej chwili i sapiąc jak to po biegu (he,,,,he,,,,he itd.) ostatnim tchem proszę o 4 piwa. Po 10 sekundach jestem przed sklepem, słyszę zgrzyt zamykanych sklepowych drzwi. Zadanie wypełnione, ja zmachany i zadowolony
zbieram siły na powrót do domu. Wypijam piwko (dooobre, jak to świeże niepasteryzowane piwko z kogutkiem) i nadal zbieram siły. Podsumowując wróciłem do domu z jednym piwem i trzema pustymi butelkami. I ja się pytam czy warto było biegać (dla jednego piwa). Odpowiedź jest oczywista. Z tego też powodu bieganie uważam za (mówiąc delikatnie) nierozsądne. Ile razy widzę biegających ludzików jest mi ich po prostu szkoda. Rozumiem, że to są osobnicy i osobniczki odbiegający od normy, można powiedzieć, że NIENORMALNI. Dlatego serce mi zaczęło krwawić gdy w niedzielę zobaczyłem ani chybi całe „stado” biegaczy. Stado jak stado trochę samic, trochę samców i trochę przychówku, ale coś mi w tym nie pasiło. Moje żylaki na mózgu zaczęły intensywnie pracować,
słyszałem chrobot trybików w mojej czaszce, intuicyjnie czułem, że coś jest nie tak. Nienormalność, dziwny wygląd, choroba już wiem EPIDEMIA!
Wczoraj widziałem całą chmarę dziwaków na śmierdzących i hałaśliwych dwukółkach którzy jeździli po mieście, a każdy z nich miał przynajmniej jeden element stroju Św. Mikołaja. Pomyślałem sobie motocykliści są zawsze ten tego no troszeczkę inni
, ale dzisiaj choroba dosięgła też biegaczy. To musi być epidemia. Postanowiłem działać. Podszedłem bliżej w celu wykonania dokumentacji foto. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi. Jurek biegniesz? usłyszałem. Nie wyglądało to dobrze. Komuś faktycznie rzuciło się na mózg, najpierw ubiór teraz takie iracjonalne przypuszczenia. Nie dałem się sprowokować udałem, że to dobry (sic..) żart. Po jakimś czasie „stado” udało się na miejsce o kryptonimie Start i pobieglo szukać czegoś w lesie i nie były na pewno to grzyby do świątecznego bigosu. Chcieli mnie wymanewrować (zgubić), ale się nie dałem. Zniechęceni po około 2,5 km zawrócili. Ja za nimi czujny gotowy do natychmiastowego działania (pościgu lub ucieczki jeszcze nie wiedziałem) Byliśmy znowu w okolicy miejsca zwanego Metą (ta nazwa to ściema bo nikt tam nie handlował pokątnie gorzałą) i tam mnie właśnie przechytrzyli, bo część tych „biegaczy” poszła w kierunku miejsca zbiórki co mnie zmyliło a w tym samym czasie druga grupa zawróciła i zniknęła w lesie. Obleciał mnie strach. Widziałem zadowolone uśmiechy biegaczy, porozumiewawcze spojrzenia, ukradkowe spojrzenia na mnie, słyszałem tajemnicze szepty i na dokładkę zaniepokoiło mnie to duże ognisko. Pies drapał epidemie, wskoczyłem na rower i najnormalniej w świecie uciekłem. I tak to było.