przez Bartosz » 23 gru 2010, o 23:23
Skoro pytasz o ciasto to zacznę od końca... Ciasto było, lecz nie spróbowałem.
Dotarłem do mety, usiadłem na czymś do siedzenia i zaczęły mną targać jakieś dziwne dreszcze (było zimno, ale nie aż tak). Podchodzi do mnie mój trener w osobie żony i mówi: mamy grypę żołądkową, dzieci zaczęły „wyrzuty” zaraz po twoim starcie. Jak się czujesz? Trener wykazał się dużą mądrością, że nie powiedział mi o tym wcześniej, bo w moim przypadku dolegliwość grypowa jest bardzo sugestywna i mógłbym już na trasie zacząć zrzucać „płyny” i na pewno nie dobiegłbym do końca.
Przechodząc do rzeczy:
Było super. Kilka stopni mrozu, delikatnie padający śnieżek, dwa kółka po 21 km po lesie i nad jeziorkiem.
Przed startem ważenie plecaka (min. 10 kg) i sprawdzanie wysokości cholewki butów. Plecaki trafiły do specjalnej strefy, z której były odbierane tuż przed startem. Ubranie stosowne dla każdej z formacji (najbardziej przeszkadzały mi buty, bo moje mają w podeszwę wtopioną blachę i dla usztywnienia noska też jest tam kawałek metalu – niestety komfort jest zerowy, nie wspominając już o ciężarze).
Plan miałem następujący: bieg przez pierwsze okrążenie a następnie marszobieg na drugim kółku.
Przed startem wrzuciliśmy plecaki na plecy i zaczęła się zabawa.
Na trasie było trochę błota, które miejscami było zmrożone, trochę asfaltu z zamarzniętymi kałużami i oczywiście niesamowite widoki.
Przez pierwsze kilkanaście kilometrów biegło się bardzo przyjemnie. Od ok. 15 km. zaczął mi średni puls wędrować w górę i na półmetku przekroczył mi już 170, co było bardzo niepokojącą wiadomością. Planowałem poruszać się w tempie ok. 7 min./km, co przez pierwsze okrążenie nie sprawiało mi żadnych problemów. Po dotarciu na półmetek (uzupełnienie płynów, ważenie plecaka) zacząłem czuć się dziwnie. Przeszedłem na marszobieg (1 min marszu, 5 min biegu). Chyba niezbyt dobrze biegłem, bo wyprzedził mnie facet, który szedł równym energicznym krokiem. Nie było to zbyt motywujące... Ostatnie kilometry bardzo mi się ciągnęły. Poruszałem się w tempie ok. 8-8,5 min./km. Co ciekawe tętno miałem na poziomie 145-165. Zaczęło bardziej padać, ja też padałem.
Dotrwałem do końca. Był to najlepszy z wyników, jaki udało mi się osiągnąć na tej imprezie (byłem 3 razy). Czas 5:19:42. Dotrzeć do mety... bezcenne.
Zdjęcia prześlę Markowi, to je wrzuci na forum.
Pozdrawiam
Bartosz